wtorek, 2 sierpnia 2022

Kamen Rikev - Bałkańska administracja

- Jakie są cechy charakterystyczne sposobów działania administracji na Bałkanach?

Same idee modernizacji, europeizacji, inicjatywy obywatelskiej – wreszcie, myśl o możliwości powstawania samodzielnego, sprawnie funkcjonującego państwa na Bałkanach zaczęły się rozpowszechniać dopiero od połowy XIX wieku. Ponadto, postulaty oświecenia dochodziły nie tylko z opóźnieniem, lecz były natychmiast interpretowane i pojmowane w kategoriach wyzwolenia i postępu narodowego, czyli zostały one od razu podporządkowane w skali wartości etnicznych.

Powyższe zjawiska pomagają zrozumieć dlaczego, zaraz po utworzeniu młodych tradycji państwowych na Półwyspie, w tych nowych księstwach lub królestwach następowała fala szczerego, głębokiego rozczarowania według formuły: Mamy własne państwo, lecz nie tak sobie wyobrażaliśmy sprawę. W moim ujęciu przyczyna takiej reakcji szerokich warstw społeczeństwa tkwi w gorzkim fakcie odczuwania pewnego rodzaju zdrady rodaków; czyli w warunkach państwa narodowego każdy człowiek przekonywał się bezpośrednio, że niesprawiedliwości w życiu prywatnym i publicznym nie są spowodowane polityką lub administracją osmańską, a wręcz przeciwnie: to twoi rodacy dzisiaj zajmują pozycje w urzędach, tworzą ustawy i rozporządzenia, zbierają podatki. Owszem, terminy korupcja i nadużycie jeszcze nie były obecne w słowniku obywatelskim, bo nadal aktualne pozostawały pojęcia z miejscowych języków, znajdujących się pod potężnym wpływem tureckiego (np. kelepir – w zn. ‘wygoda’, ‘nieuczciwy zysk’; hajdutłuk – w zn. ‘kradzież’, ‘rabownictwo’; miskinin – ‘podły człowiek’).

Rzecz jasna, w takim kontekście koncepcja administracji nabrała jednoznacznie negatywnego znaczenia. Z jednej strony, młode państwowe administracje na Bałkanach odziedziczyły funkcje osmańskich urzędów ze wszystkimi konotacjami orientalnego, imperialnego i beznadziejnie zacofanego systemu quasi-sprawiedliwości. Z drugiej zaś strony utwierdzało się przekonanie, że każde państwo (i osmańskie, i narodowe) i jego organy to instrumenty przemocy, legalnego nadużycia, a w najlepszym przypadku są ścieżką do indywidualnego wzbogacania się[1].

Niestety, cały XX wiek nie przyczynił się do gruntownej przemiany myślenia o administracji publicznej. Częste wojny, kryzysy gospodarcze, komunizm, korupcja na różnych szczeblach podtrzymywały sposoby postrzegania urzędów państwowych lub lokalnych jako strefy bez wpływu na polepszenie życia zbiorowego. Życie publiczne a prywatne (rodzinne) były w rzeczywistości dwiema różnymi, często antagonistycznymi strefami. Kontakt z administracją zdecydowanie wiązał się z niechęcią i nieprzyjemnością dla zwykłego obywatela. Nawet po zimnej wojnie, w warunkach dążenia i w konsekwencji wkroczenia do Unii Europejskiej w XXI wieku, pojmowanie administracji w negatywnych kategoriach pozostaje charakterystyczną cechą mieszkańca Bałkanów. O potwierdzeniu tego faktu świadczą nie tylko literatura i kino. Wystarczy poczytać obecną prasę online w językach bułgarskim, serbskim, macedońskim, rumuńskim, greckim, albańskim, aby uświadomić sobie, jak głębokie jest przekonanie, że administracja tak naprawdę jest pewnego rodzaju nieuniknionym złem, i że jej funkcją jest przeszkadzać, utrudniać i pobierać pieniądze obywatelom. Stąd wynikają i w pełni uzasadnione podejrzenia wobec organów administracji europejskiej.

Na bazie europejskich środków po 2010 roku dokończono kilka projektów drogowych, w tym kluczowych autostrad, co pozwoliło byłemu premierowi, Bojko Borisowowi wielokrotnie twierdzić publicznie, że to on buduje autostrady, jakby z własnej decyzji i z własnych środków. Rodzi się więc logiczne pytanie: czy instytucje UE, które niewątpliwie prowadzą monitoring całego procesu, mogą tolerować taki jednoosobowy PR kosztem unijnych środków? Owszem, społeczeństwo narodowe powinno własnymi siłami uregulować sytuację i usankcjonować polityka. Ale istnieje też odwrotna strona medalu: skoro Unia nie reaguje na takie zachowanie Pana Premiera i nadal finansuje projekty bałkańskiego rządu, to raczej wskazane czynności wykonywane są zgodnie z regułami europejskimi, więc obywatel bułgarski nie ma na co narzekać. Przykłady można mnożyć, ale nasuwa się tutaj przejrzysty wniosek: albo organy europejskie nie posiadają dobrych instrumentów do kontroli publicznych środków, albo miejscowi politycy są tak sprytni, że mogą bezkarnie wydawać unijne środki pod etykietą własnej inicjatywy. Czy w takich warunkach można spodziewać się wysokiego stopnia zaufania do europejskiej administracji, albo czy warto kłaść jakiekolwiek nadzieje na figurę miejskiego ombudsmana?

Odpowiadając konkretnie na pytanie Jakie są cechy charakterystyczne sposobów działania administracji na Bałkanach?, wydaje mi się, że niezaprzeczalną jej cechą to dwoistość: pomiędzy zasadami i praktykami instytucji Unii Europejskiej, a lokalnymi tradycjami, w których nadal panuje przekonanie państwo – wróg. Można na przykład długo się zastanawiać, z jakich powodów digitalizacja usług urzędowych w państwach bałkańskich toczy się tak długo?

 

- Czy mógłbyś opowiedzieć o jakimś bułgarskim przykładzie osadzenia akcji literackiej w administracji publicznej?

Wspaniałe to pytanie, jednak nie mogę sobie przypomnieć takiego utworu. Ale dopiero po przeczytaniu tego pytania uświadomiłem sobie, jak przestrzeń urzędu administracji okazuje się mało atrakcyjna dla akcji w utworze literackim. Ha, przynajmniej w tym przypadku wyobraźnia artystyczna nie kusi się sięgać do toposów nowożytnej nudy!

Inaczej toczy się sprawa z bohaterami literackimi. Jeszcze pod koniec XIX wieku pojawiły się postacie i związane z nimi pojęcia, które do dzisiaj funkcjonują jako uosobienia mentalnego toposu administracji po bałkańsku. Słynny felietonista i prawnik Aleko Konstantinow, twórca przysłowiowej postaci-symbolu negatywnej bułgarskości Baj Ganiu (również postrzegany jako przykładowy homo balcanicus), pod koniec życia stworzył cykl felietonów pod tytułem Różni ludzie – różne ideały (1897). Z tych utworów weszła w życie niezwykle popularna metafora celnicy Sołuńskiej jako sposób na błyskawiczne wzbogacenie się podczas pełnienia funkcji wyższego urzędnika państwowego. Inna znana postać z tego cyklu to Pomocnik administratora, którego celem życiowym jest wypchanie i zajęcie pozycji swego naczelnika, głównego administratora jakiegoś stołecznego, nieskonkretyzowanego urzędu. Bardzo charakterystyczne jest to, że tacy bohaterzy literaccy przemawiają do kolegów, deklarują swoje dążenia i obraz świata przeważnie podczas spotkań towarzyskich lub w karczmach – i nigdy w granicach miejsca pracy.

Inny świetny przykład daje nam opowiadanie Iwana Wazowa, pisarza narodowego, Dziadek Joco patrzy (1901). Ślepy staruszek doczekał wyzwolenia Bułgarii i jakoby patrzy, gdy widzący nie widzą przemian w młodym państwie. Kiedy do wioski przybywa nienazwany powiatowy naczelnik, Joco prosi o spotkanie z nim, dotyka jego naramienniki i nawet je całuje, bo pod koniec życia przeżył cud: pojawienie się bułgarskiego paszy. Jest to idealny przykład przenoszenia koncepcji osmańskiej rzeczywistości publicznej w realia narodowe; jakby zmienia się tylko etniczny charakter władzy, bez żadnych zmian ustrojowych.

Kolejną przysłowiową postacią do Duszko Dobroduszkow (nomen-omen) z opowiadania Elina Pelina Pieczona dynia (1904). Ten archiwista w administracji powiatowej odmówił, kiedy szef poczęstował go dynią. Duszko nie przyjął zaproszenia szefa i nie zjadł kęsa dyni, bo taki przysmak kojarzył mu się wiejskością, chamstwem, brakiem kultury. Dla bułgarskich czytelników Duszko pozostaje przykładem narodowej odmiany typu małego człowieka, który całkiem nieprzypadkowo jest pracownikiem prowincjonalnej administracji.

Do jakich wniosków prowadzi nas bułgarska klasyka literacka? Przestrzeń urzędów administracji nie rozwinęła potencjału artystycznego, nie stała się tworzywem do fabuł. Może to jest swoista zemsta Bułgarów – nieświadoma, instynktowna negacja tej od dawien dawna podejrzanej strefy spotkań interesów państwa i obywateli, nowożytności z tradycyjnym prawem, europejskości z orientalnością. Natomiast barwnymi, zarazem emblematycznymi postaciami literackimi mogą się stać różnych rodzajów przedstawiciele administracji. Najważniejszym w tym zakresie wydaje się to, że rola zawodowa służy do podkreślania osobowości – szlachetności lub chamstwa – bohaterów, a nie odwrotnie.

 

- Jak w Bułgarii postrzegana jest jakość administracji Unii Europejskiej?

W moim doświadczeniu Bułgarzy – i Bałkańcy w ogóle – dalej chronią sporej nieufności wobec takich europejskich wynalazków, jak nowożytna administracja. Jestem skłonny do usprawiedliwienia takiego historycznego podejścia, o ile mamy nie zapominać, że narody na Półwyspie przeżyły cesarstwa Osmanów i Austriaków, wpływy Rosji i wielkich mocarstw, a ponadto komunizm i potężne fale nacjonalizmu po drugiej wojnie światowej. Dla potomka takich przodków Unia Europejska to prawdziwie wspaniała, ale nadal obca formacja, która jest wzorowym modelem całościowej organizacji zbiorowego życia, lecz model ten jeszcze się nie sprawdził na rodzimych terenach.

Bałkaniec, wydaje mi się, słusznie postrzega z ironią i niedowierzeniem wszelkie próby mechanicznego kopiowania sprawdzonych modeli funkcjonowania państwa i administracji w lokalnych warunkach. Człowiek, który wierzy w skuteczność szybkiego wprowadzania europejskich modeli do Półwyspu, może być pojmowany jako typ naiwnego, niedoświadczonego marzyciela, który gruntownie zmieni swoje poglądy po pierwszym starciu się z miejscowymi realiami.

Pytaniem, które nadal czeka na wiarygodną odpowiedź, dotyczy gorzkiego dylematu: dlaczego tak się dzieje, że sprawdzone w Europie praktyki wpadają w pułapkę krzywego zwierciadła na Bałkanach? Czy to Półwysep jest taką przestrzenią pokrzywdzenia dobrych modeli cywilizacji europejskiej, lub same praktyki europejskie w rzeczywistości są słabe i wbrew pozorom – nie uniwersalne? Pięknym przykładem tego dylematu może być porównanie administrowania, powiedzmy, festiwalu kultury organizowanego w Polsce i w Bułgarii. Mamy podobne procedury konkursowe, porównywalne dofinansowanie, standardowe struktury organizacyjne... To dlaczego w takim razie jakość eventu, efekt społeczny i typy beneficjentów projektów odczuwalnie się różnią w obu państwach? Przecież Unia wydała pieniądze, zaufała organizatorom wydarzenia, a w końcu całemu procesowi. Bałkańcy tylko potwierdzają swoje przekonania, że projekty europejskie nie są dostępne każdemu, bowiem dostarczają one środki organizacjom związanym z konkretnymi osobami fizycznymi o spornym prestiżu społecznym.

Niezaprzeczalnym faktem pozostaje członkostwo kilka krajów bałkańskich w Unii przy równoczesnym istnieniu takich praktyk w tych państwach, jak mafia majątkowa, korupcja na wszystkich szczeblach urzędów publicznych, niedostateczny postęp w digitalizacji usług administracyjnych. Figura uosabiająca taki stan rzeczy to nadal celnik bałkański, który nie jest wymysłem wyobraźni Emira Kusturicy. W ostatnich latach budzi zdumienie ogrom przeszkód przed wprowadzeniem możliwości elektronicznego głosowania na wyborach parlamentarnych. W międzyczasie skandale związane ze służbami celnymi na różnych przejściach granicznych nie schodzą z pierwszych stron prasy.

W kontekstach jak wyżej wymienionych jest wyjątkowo trudno wzbudzać zaufanie do administracji unijnej. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że na Bałkanach Unia oferuje wspaniałe programy oraz dofinansowanie różnorodnych projektów, promuje dobre praktyki i know-how, ale brakuje efektownej kontroli w sprawie przejrzystego korzystania ze środków i osiągniętych celów projektowych; do dzisiaj wydaje ona rekomendacje związane z praworządnością, oczekując na rzetelne rozliczenie ze strony partnerów z Półwyspu. Ale czy to jest wystarczające? Przeciętny Bałkaniec od razu rozpozna schemat fundusze unijne – kontrola bałkańska jako zaproszenie do bezpośrednich czynności korupcyjnych.

 

- Czy alfabet bułgarski ma wpływ na wizerunek Bułgarii?

Bułgarski alfabet to jeden z nielicznych instrumentów skutecznego, efektownego podkreślenia wyjątkowego dziedzictwa kulturowego tego państwa europejskiego południa. Naród bułgarski jest szczególnie dumny ze swojego języka i piśmiennictwa – do takiego stopnia, że język i sam alfabet stanowią filary tożsamości narodowej. Można by stwierdzić, że kultura narodowa jest języko- i alfabetocentryczna. Ale zjawisko takie nie dotyczy wyłącznie Bułgarów i ma potencjał prowokować negatywne procesy, które łatwo wykorzystać do celów populistycznych. Właśnie na tej podstawie, niestety, obecnie rozgrywają się polityczne spory o dopuszczenie kandydatury Republiki Macedonii Północnej do Unii Europejskiej. Przedstawicielom europejskiego Zachodu lub Ameryki jest niemożliwe zrozumienie, czego w rzeczywistości nie mogą podzielić między sobą „ci tam Bałkańcy”. Do dzisiaj Półwysep pozostaje taką formacją społeczno-kulturową, gdzie narody i państwa walczą nie o ropę lub o przewagę w widzialności ich produktów w internecie, bo zajęte są one z ustaleniem jakiej narodowości był pewny średniowieczny władca lub, czy język Słowian w X wieku ma być zwany starosłowiańskim czy starobułgarskim.

Z całą pewnością cyrylica daje szansę Bułgarom przypomnieć ciekawym Europejczykom, że pochodzi ona z Bałkanów (z terenów północno-wschodniej średniowiecznej Bułgarii), a także, że tak zwana cyrylica to dopiero drugi alfabet słowiański (bo oryginalna grafika cyrylo-metodiańska zwana jest głagolicą i mocno się różni od systemu cyrylickiego).

Ale mamy zdawać sobie sprawę, że zanim alfabet bułgarski podniesie imidż kraju w kontekście popularno-kulturowym (reklamowo-turystycznym), już przyczynił się on do symbolicznego okrajania tożsamości narodowej. Stało się tak, ponieważ od 1992 roku, zgodnie z praktyką na kontynencie, tablice rejestracyjne samochodów pozbawiono tych liter cyrylickich, które nie mają odpowiedników w alfabecie łacińskim. Kompromis wprowadzono tylko dla litery У, która jest podobna, lecz nietożsama z Y. Czyli na poziomie symbolicznym jeszcze w ostatniej dekadzie XX wieku ukształtował się model do przyszłej integracji z Unią: wszystko, co jest formalnie zgodne z unijnymi realiami, zostanie przyjęte; natomiast automatycznie ma zniknąć to, co nie spotyka się w „niecyrylickich” państwach, jak np. litery Б, И, П, Ш, Щ. W moim ujęciu ten pozornie drobiazgowy fakt zasygnalizował bardzo szerokie tendencje, które później zaczęły się przejawiać na wszystkich szczeblach eurointegracji.

W świetle powyższego kazusu można stwierdzić, że duma obywateli kraju, iż dzięki Bułgarii cyrylica stała się kolejnym oficjalnym alfabetem w Unii Europejskiej, nie jest w wystarczającym stopniu uwzględniona odpowiednimi reklamowymi kampaniami, które miałyby podkreślić wizerunek państwa jako egzotyczną destynację turystyczną.

O ile cyrylica – bułgarski alfabet wprowadza do sfery sacrum bułgarskości, przywiązanie do niej rodzi sporo trudności w wymiarze praktycznym. Dzisiejszy przeciętny Bułgar nie ma problemów z szukaniem haseł internetowych po angielsku, chętnie ogląda filmy i teledyski w różnych językach, ale trudno mu wyjść spoza ramy rodzimej ortografii nawet gdy sytuacja naturalnie tego wymaga. Od pokoleń edukacja narodowa, na przykład, trzyma się o cudzysłów, także ul. Adama Mickiewicza w Bułgarii tradycyjnie jest zapisywana jako улица „Адам Мицкевич“, a Uniwersytet (im.) Angela Kanczewa – jako Университет „Ангел Кънчев“. Ale czy cudzysłów ma miejsce w tłumaczeniu nazw rodzimych instytucji na język angielski? Wydaje się, że wbrew logice i angielskiej ortografii, praktyka lokalna trzyma się cudzysłowu. Dla przykładu, witryna internetowa Teatru Narodowego nazywa instytucję „Ivan Vazov” National Theatre i tak dzieje się w ogromnych ilościach przypadków. Zajmując się tematyką nazw własnych bułgarskich instytucji, dochodzimy do szokującego wniosku, że większość z nich nie posiada oficjalnych wersji ich nazw w języku angielskim! A to prowadzi do szeregu trudności, chociażby kiedy naukowiec z miejscowego uniwersytetu wpisuje swoją afiliację w międzynarodowych bazach danych.

Jednym słowem: jestem głęboko przekonany, że cyrylicę czeka ciekawy, dynamiczny rozwój w następnych dziesięcioleciach. Bułgarzy jednak mają przywyknąć do oficjalizacji nazw swoich instytucji w wersji angielskojęzycznej, a nie tylko rodzimej. Zresztą, kazus jest podobny w Polsce w sytuacjach dotyczących nazw zawierających znaki diakrytyczne. Czy lepiej pisać po angielsku Skłodowska, czy Sklodowska w przypadku nazwy lubelskiego uniwersytetu, lub Czesław Miłosz / Czeslaw Milosz, Łódź czy Lodz? Praktyka jest silniejsza niż jakiekolwiek odgórne reguły, pomimo faktu, że bez reguł jest trudno żyć. Zastanawiam się, czy Polacy będą się sprzeciwiać postanowieniom pozbawienia się diakrytyk w wypisach swoich nazwisk w oficjalnej dokumentacji po angielsku? W przypadku Bułgarów, nawet jeśli chodzi tylko o cudzysłów, taki sprzeciw będzie widoczny w przestrzeni publicznej i chętnie wykorzystany przez część formacji politycznych.

 

- Jak poznawać literaturę innych krajów?

Takie fundamentalne pytanie nadal pozostaje bez kategorycznej odpowiedzi. Przynajmniej od końca XIX wieku europejska humanistyka liczy na mezalians nauki języka i literatury, co w naszych czasach kwestionuje zasadność zawodowego określenia się jako filologa lub przeważnie lingwistę / literaturoznawcę. Topos filologii jest tak głęboko wdrożony w slangu akademickim, że nawet drobne wyjście poza ramy filologii wkracza w strefę kulturoznawstwa, postrzeganego jako kolejną, odrębną dyscyplinę naukową. Czy więc takie postrzeżenie filologii jest zasadne we współczesnym świecie?

Na pewno jeśli ktoś liczy na głębsze poznanie obcej literatury w przekładzie na rodzimy język, powinien być szerszy dostęp do materiałów dotyczących kontekstu kulturowego i historycznego danego narodu, jak również kadra doświadczonych tłumaczy. W przypadku literatury bułgarskiej w Polsce uważam, że dzisiaj odczuwa się coraz wyraźniej brak wystarczającej ilości mediatorów pomiędzy dwiema kulturami. Tłumacz literatury pięknej i w ogóle – artefaktów wysokiej kultury, to człowiek o szerokich kompetencjach i subtelności, świadom różnych warstw funkcjonowania języka, co nie jest niezbędne dla roli tłumacza rządowego lub biznesowego. Bułgarzy natomiast mają szczęście, że w Polsce istnieją takie osoby, jak Wojciech Gałązka i Hanna Karpińska, którzy od wielu lat nie oszczędzają ani wysiłków, ani pasji w celu rozpowszechniania literatury bułgarskiej w Polsce. Tu nie można nie wspomnieć o projekcie Mała Biblioteka Literatury Bułgarskiej W. Gałązki, w którym tłumacz jest zarazem organizatorem i mecenasem wydania ważnych, aczkolwiek niekomercyjnych pozycji klasyki narodowej. Bez elementu bezinteresowności pośrednika kulturowego, poznawanie obcej literatury wydaje mi się rzeczą niemożliwą.

A bywa i tak, że w rodzimej literaturze pojawiają się oryginalne i wysokiej jakości spojrzenia na inne kraje. W kontekście polsko-bułgarskim w ostatnich latach wyjątkowe miejsce zajmują eseje Sylwii Siedleckiej Złote piachy (2019), traktujące trudne i wielowarstwowe zjawiska kształtujące bułgarskość w epoce komunizmu i transformacji ustrojowej. Książka ta jest między innym pięknym świadectwem, że Polska posiada autentyczne, mocne głosy w omawianiu specyfiki egzotycznego bałkańskiego kraju. Stanowi ona bardzo dobre wprowadzenie do kontekstu bułgarskiego, jeżeli ktoś by się pokusił zgłębić swoją wiedzę o historii, kulturze, literaturze i społeczeństwie bułgarskim.

Rozważając sposoby poznawania innych tradycji narodowych, globalne procesy stawiają inne formy i środki przekazów do szybszego i skutecznego kreowania własnego obrazu obcego kraju. Filmy popularnonaukowe, teledyski, różnorodne materiały w internecie sprawiają, że dzisiaj literatura piękna niezawodnie traci pozycję wiarygodnego klucza otwierającego nieznane dotąd przestrzenie. Możemy ubolewać nad takim faktem, zwłaszcza mając na uwadze prestiż tak zwanej wysokiej kultury. Możemy też wybrać pragmatyczny sposób reagowania i paralelnie z rozpowszechnianiem arcydzieł narodowych kultur przemówić językiem współczesnych mediów. Czy jesteśmy gotowi na takie wyzwania, stojące przed promocją rodzimych tradycji w świecie słowiańskim i niesłowiańskim?



[1] Sprawa wygląda nieco inaczej na terytoriach, które znajdowały się pod panowaniem Cesarstwa Austriackiego. Porządek, aczkolwiek niezrozumiały, mimo wszystko przekonywał mieszkańców do swojej ostatecznej skuteczności i korzyści. W tej kwestii gorąco polecam powieść Iwa Andricia Konsulowie ich cesarskich mości, dającą piękne psychologiczne i obyczajowe tłumaczenia szeregu takich zjawisk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz